Dopadli mnie!



Agata zaczęła biegać, wrzuciła pierwsze zdjęcie z trasy. Napisałam komentarz: "I Ty Brutusie?!". Dostałam odpowiedź od Pawła: "Spokojnie. Przyjdziemy i po Ciebie". Uśmiałam się. A wczoraj, kiedy po raz pierwszy od 12 lat biegłam przez uśpione miasto, śmiałam się z własnego uporu. I podskakującej oponki :)



Nie jestem zwolenniczką katowania się w imię fotoszopowych ideałów. Więcej - uważam, że kult ciała zazwyczaj doprowadza nie tylko jednostki, ale całe społeczeństwa do degeneracji i upadku. 

Modę na bieganie obserwowałam z rosnącym przerażeniem - tablice moich znajomych zaczęły wypełniać się niezrozumiałymi dla mnie statusami o "interwałach" i zdjęciami w coraz bardziej jaskrawych przyodziewkach sportowych. Wydawać by się mogło, że całe ich życie zaczęło kręcić się wokół biegania.

Rozumiem ten "nałóg", sama kiedyś wyczynowo uprawiałam sport. Pamiętam te lawiny endorfin, satysfakcję, dziwnie cudowny ból zmęczonych mięśni i dumę z kolejnych rekordów. Ale karmiąc w sobie podskórny strach przed nałogowo-sekciarskim aspektem biegania,  zupełnie zapomniałam o tym, co ważne. 




Niezależnie od tego, jak bardzo dbasz o rozwój swojej duszy, Twoje ciało również zasługuje na szacunek i troskę. 




Zdałam sobie z tego sprawę podczas wakacji w Egipcie. Wracaliśmy z plaży, złapał mnie jakiś masażysta. Wiecie jak to jest - wszędzie Was nagabują, więc odruchowo nastawiasz się negatywnie. Ale on się nie dał. Zaproponował mi gratisowe 5 minut masażu. Po 5 minutach uciskania i rolowania moich pleców, jednym tchem wyrecytował bezbłędną listę moich bolączek i grzeszków. Zdecydowałam się na pełnowymiarowy masaż, który uwolnił mnie od migreny i drętwienia rąk i nauczył ważnej lekcji.


Jak właściwie traktujesz ciało w którym przyszło Ci żyć?



Dotarło do mnie, że żyję w swoim ciele tak mimochodem, z przyzwyczajenia. Mam skórę i włosy, ale czasem wydaje mi się, że istnieją tylko po to, by przypominać mi, że nie mogę nad wszystkim panować. Wściekam się, że moje ciało się męczy, w najmniej odpowiednim momencie zaczyna boleć, buntować się, domagać się snu. Ograniczyłam rolę swoich rąk i nóg do wypełniania zawodowych zadań, przelewania moich myśli, zwykłego przemieszczania się z miejsca na miejsce. 



Nie jestem dobra dla swojego ciała. Jem byle co, za krótko śpię, w ogóle się nie ruszam. Moje ciało już teraz daje mi rozpaczliwe znaki, że coś powinnam zmienić. 


Dlatego właśnie dwa dni temu, nie czekając na kolejny poniedziałek, kolejny początek miesiąca i roku, czy skompletowanie właściwego stroju do ćwiczeń, po prostu wzięłam się za siebie. Wstałam z fotela i odpaliłam Chodakowską. Dzień później po prostu ubrałam adidasy, wyszłam z domu i pobiegłam. 



Pewnie nigdy nie będę miała imponującego kaloryfera na brzuchu czy przebiegniętego maratonu na koncie. To nie jest ważne. Biegnąc przez śpiące miasto z trzęsącą się oponką na brzuchu, po raz pierwszy od wielu lat czułam, że odzyskuję kontakt z własnym ciałem. 



Ciałem, które zasługuje na szacunek i dobre traktowanie. Choćby dlatego, że skonstruowało, urodziło i wykarmiło człowieka. 



3 komentarze:

  1. #wzrusz i #miłość za miesiąc umawiamy się na wspólną marszo-bieżkę :) i jestem ogromnie szczęśliwa i trzymam kciuki i wszystko :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Doskonale rozumiem Twój tok rozumowania. Teraz mam przerwę w bieganiu, ale źle się z tym czuję. Wkrótce wracam do truchtania co drugi dzień, lepiej mi się wtedy żyje. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny tekst, Stella. Dużo radości z każdego przebiegniętego (kilo)metra. Dla Ciebie i Ciała. :-)

    OdpowiedzUsuń