Człowiek czy użytkownik?



"Użytkownik X jest zaręczony z użytkownikiem Y", "Użytkownik X dodał nowe zdjęcie w Barcelona, Spain", "Użytkownik Y udostępnił link: Ambitny Cytat Niszowego Artysty, Którego Każdy Szanujący Się Erudyta Powinien Znać"   - tak wygląda codzienność na Facebooku. Zawsze wydawało mi się, że każdy inteligentny człowiek wie, że tak nie wygląda prawdziwe życie - to, które nie nadaje się na zabawny status i zdjęcie na Instagramie. Okazuje się, że niekoniecznie. Tym razem obawy wyraziła Wyborcza.

Facebook z założenia miał, cytuję: "helps to connect and share with the people in your life". Z czasem stał się ogromną platformą marketingową nie tylko dla marek, ale również dla osób prywatnych. 



Zasada numer 1:

Abo szeruj to, co zrobili inni,

albo zrób coś, co inni będą szerować.




Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że to przede wszystkim portal rozrywkowy, swoisty ekstrakt z internetów: najważniejsze linki, filmiki z kotami, kontrowersyjne zdjęcia i szczypta autopromocji. Rozrywkowy, czyli taki który pokazuje nasze życie od najjaśniejszej strony - tej, którą chcielibyśmy zapamiętać i utrwalić. I tej po prostu zabawnej, która pozwoli nam się nieco oderwać od bolesnego nierzadko "reala". 


Z drugiej strony - to, co widzimy na naszym tajmlajnie zależy od nas samych, od tego jakich mamy znajomych i jakie lubimy strony.


Zasada numer 2:


Twój tajmlajn świadczy o Tobie.



Jeśli nie widzisz na swoim Facebooku nic wartościowego, poruszającego i inspirującego, to coś jest nie tak wyłącznie z TWOIM Facebookiem.   





  
W mediach społecznościowych w zasadzie nie ma nic złego, dopóki na tej podstawie nie budujemy sobie obrazu współczesnego świata. Dopóki nie zaczniemy na tej podstawie wartościować ludzi i oceniać swojego życia. 



Zasada numer 3:

Don't facebook your life.




Muszę się przyznać, że często łapię się na ufejsbukowieniu swoich relacji z ludźmi. Częściej cytuję innych niż głoszę własne opinie, gadam o płytkich, rozrywkowych rzeczach by zyskać realne "lajki". Dlaczego? Trudno powiedzieć. Bo to łatwiejsze? Bo boję się, że ktoś mnie weźmie za melancholijnego dziwaka?

Okazuje się jednak, że warto czasem się odsłonić. Niedawno miałam okazję przetestować to z dobrymi znajomymi, internetowymi influencerami. Rozmawialiśmy o uczuciach - tych najgłębszych, najprywatniejszych. O naszych obawach, ranach które ukrywamy, o miłości. To była najdziwniejsza i... najlepsza impreza na jakiej byłam. 


Bo kiedy opadną nasze cyfrowe maski, okazuje się że jesteśmy do siebie podobni. Niezależnie od statusu materialnego, statusu związku czy prestiżu czek-inów.


0 komentarze: